Do kina nie chodzę, bo jest mi nie po drodze – to moja najczęstsza
odpowiedź. A tak na poważnie to nie chodzę, bo wartości jakie dziś promuje się w filmie mnie nie zadowalają... poza tym wolę świat książki. Od każdej reguły są
wyjątki i taki wyjątek ostatnio się wydarzył. Byłam w kinie! <szok>.
Przeglądając repertuar wybraliśmy JOBS-a z kilku powodów.
- biograficzny
- wątek o inżynierach
- słoneczny zwiastun
Nie pomyliłam się sceny pełne słońca, posmak american
dream i inżynierowie, a także ciekawa fabuła wyróżnia i ciągle się przeplata w
zekranizowanej biografii
jednego z największych wizjonerów XX w. – Steve'a Jobsa i historii wczesnych lat Apple.
Kilka zastrzeżeń by się znalazło, ale spodobało mi się, że
Jobs osiągnął to co osiągnąć zamierzał. Zaczynał w garażu rodziców,
a skończył w szklanym i własnym biurowcu. Oczywiście po drodze na szczyt nie zabrakło mu szczęście,
znajomości z odpowiednimi ludźmi i tupetu. To spowodowało, że w krótkim czasie
odniósł sukces w branży komputerowej, na który nota bene musiał ciężko
zapracować. Jednak Jobs nie uniknął porażki zawodowej i osobistej. Został strącony ze szczytu, na
który powrócił w glorii chwały.
Film polecam tym, którzy są na początku swojej
ścieżki zawodowej. Po jego obejrzeniu proponuję zastanowić się czy warto osiągnąć sukces materialny
kosztem życia osobistego i braku przyjaciół? Czy może nie ustawać w szukaniu złotego środka?
Szczęściu czasem trzeba pomóc.
OdpowiedzUsuńNapewno nie warto kosztem rodziny.
Słuszna uwaga! Rodzina najważniejsza!
OdpowiedzUsuń