Dokładnie dwa lata temu, w godzinach popołudniowych
byłam w Tarsie. Odwiedziłam Kogoś mi bardzo bliskiego. Kogoś, kto odegrał
wielką rolę w moim życiu. Kogoś, kogo portret wisi w moim domu. Tym kimś jest Św.
Paweł. Najważniejszy misjonarz i teolog wczesnego chrześcijaństwa. Apostoł
Narodów. Postać, która wpłynęła na zmianę biegu historii.
Paweł z Tarsu był zwykłym człowiekiem zatroskanym o
sprawy dnia codziennego. Posiadał wady: wybuchowy, nerwowy, nie uznawał
sprzeciwu. Potrafił jednak przemienić się wewnętrznie i wydobyć z siebie to co miał
najlepsze dla Służby Kościoła. Umiał dostosować się do środowiska, spotykanych
ludzi i niespodziewanych okoliczności. Nie zamykał się w swoim myśleniu, ale
był otwarty na innych, wiedząc, że Chrystus chce zbawić wszystkich bez wyjątku.
Ciągle w drodze. Gdyby nie męczeńska śmierć podróżom nie byłoby końca. Człowiek
głębokiej modlitwy, który miał przestrzeń zarezerwowaną tylko
dla Boga. Ciągle ją pielęgnował. Jego życie było jednym zadaniem, misją do
wypełnienia. Załatwiał tylko to, co było konieczne. Miał świadomość, że na
odpoczynek, szukanie spokoju i poznawanie świata będzie czas później.
Nigdy nie zapomnę tego piątkowego popołudnia. Nigdy
nie zapomnę czasu i intencji, z którą pojechałam do Tarsu. Nigdy nie zapomnę
tego ciepłego powiewu wiatru. Na zawsze
zapamiętam Tars w promieniach ciepłego marcowego słońca, studnię z ogrodem i
kościół, który dziś jest tylko muzeum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz