Bardzo
lubię książki Karen Kingsbury. Są dla mnie skarbnicą życiowej mądrości.
Nauczyłam się z nich wiele. W pewien sposób wpłynęły na moją
relacje do Pana Boga. To książki chrześcijańskie, w których Bóg jest zawsze
w centrum. Jednak brakuje mi w nich czegoś… Czegoś dla mnie bardzo cennego…. sakramentu
pojednania. Kiedy bohater książki, popełni błąd, kiedy kogoś zrani, kiedy
złamie Boże Przykazania, miota się z tym sam, musi wybaczyć samemu sobie.
Owszem przeprasza Pana Boga w modlitwie. Wyznaje skruchę. Nie idzie jednak do
konfesjonału, w którym czeka na niego sam Bóg w osobie kapłana. Nie otrzymuje
rozgrzeszenia. Nie ma tego widzialnego znaku niewidzialnej łaski. W naszym Kościele rzymsko-katolickim jest inaczej. W walce ze swoimi słabościami i grzechami jest spowiedź. W niej katolik jedna
się z Bogiem i powraca do stanu łaski uświęcającej. A takim „bonusem” Pana Boga
są cenne rady i duchowe wsparcie w walce ze swoimi słabościami od spowiednika
oczywiście.
Dawno nie czytałem tak zwięzłej myśli na temat spowiedzi napisanej przez nie-księdza. Pięknie. WK
OdpowiedzUsuńKsięże Doktorze, tak dobrego słowa to się nie spodziewałam :). Bardzo to miłe. Dziękuję :).
OdpowiedzUsuń